26.09.2012

Okrąglutka łamaga. Preludium.


  


  Mamy jesień, a początek tej pory roku oznacza, że sezon piłkarski rozpoczął się na dobre. Futbolowa codzienność wchłonęła już wszystkich zainteresowanych. Piłkarze, trenerzy, działacze, kibice i dziennikarze żyją codziennością i najbliższą przyszłością. W tym całym codziennym zgiełku bardzo łatwo się zatracić i obudzić się z ręką w nocniku. Przynajmniej jeśli mowa o naszej rodzimej piłce. Tymczasem problem jak był, tak jest i prawdopodobnie będzie nadal. A tym problemem jest stan naszego piłkarskiego podwórka, a raczej chlewiku. I powoli, niestety, zaczynamy przyzwyczajać się do takiego stanu rzeczy. Przecież to naturalne, że w chlewie musi być burdel.  





  Brak systemowego planu BUDOWY (budowy,a nie odbudowy, bo świadomego planu rozwoju naszego sportu narodowego nigdy nie było, a jeżeli był, to nie został skutecznie zrealizowany) polskiej piłki już niejednokrotnie odbił czkawką na najważniejszych imprezach.

  Na naszym blogu będziemy wytrwale podnosili tę kwestię. Będziemy wyliczali problemy polskiego futbolu i proponowali rozwiązania. Naszym głównym celem nie będzie jednak znalezienie złotego środka i unikalnego remedium, ale zachęcenie do tego, by o tym problemie zaczęto w końcu szeroko rozmawiać. W tym momencie ktoś mógłby pomyśleć, że przecież problemy polskiego okrągłego piekiełka są na tapecie od wielu, wielu lat i że więcej nie da się z tego wycisnąć. A już najlepiej byłoby porzucić ten temat, bo szkoda nerwów... Teoretycznie to prawda. Co rusz możemy przeczytać o tym na jakie nowotwory choruje nasz kulisty pacjent. Do naszych oczu i uszu docierają też pomysły jak te sprawy rozwiązać. Jednak jeszcze nikt nie wywołał ogólnonarodowej dyskusji na ten temat. Brakuje serii programów, artykułów, debat niekoniecznie telewizyjnych.


  Dwadzieścia minut wystarczy na to, by nasi politycy poderżnęli sobie gardła, ale nie jest to dostateczny czas na poważne zajęcie się naszą stajnią Augiasza. W tym przypadku nawet człowiek z połączeniem siły Herkulesa i sprytu Copperfielda musiałby skapitulować. Bo człowiek, choćby był nawet półbogiem i bożyszczem tłumów, nic nie wskóra w pojedynkę. Potrzeba okrągłego stołu i cierpliwości, jednak tutaj o żadnym kompromisie nie może być mowy. Wóz albo przewóz. W tej grze remisów nie ma.



  Przyjrzyjmy się samym sobie. Odpuściliśmy sobie. I zaczynamy odpuszczać innym. Staliśmy się obojętni, nieasertywni, bez idei i wielkich pomysłów. Rzadko kto posiada własne zdanie, często woli, by było mu ono podane na tacy przez media i różnej maści ekspertów. Wtapiamy się w tłum, bo tak łatwiej żyć. Po co nam dodatkowe problemy na głowie...

Zasadniczo można by to odnieść ogólnie do nas, jako społeczeństwa. Lecz, by nie generalizować przyłóżmy lupę i przez powyższe subiektywne szkiełko przyjrzyjmy się naszej piłce nożnej lub nawet całej naszej tężyźnie fizycznej.


  Ostatnimi czasy zauważyłem, że cześć społeczeństwa krytykuje krytykę, a ludzi, którzy odważą się cokolwiek podważać wytyka się palcami i nadaje etykietki malkontentów. Nie oparli się temu także kibice. W erze plewionego wzdłuż i wszerz optymizmu, a wręcz naiwnego amerykańskiego „always keep smiling”, ciężko cokolwiek krytykować, by nie narazić się na społeczną banicję w pewnych kręgach. Trend ten stał się dla mnie nie do zniesienia w dużej mierze dzięki EURO. Oj, EURO to był czas kiedy ludzie nie interesujący się na co dzień piłką, tłumnie zasiedli przed telewizorami, czy odziani od stóp do głów w narodowe barwy ruszyli do stref kibica. I wszystko w porządku, jest to całkowicie zrozumiałe. Problem zaczął się po tym, jak nasza kadra znowu wtopiła.



  Wśród nielicznych głosów niezadowolenia i załamania naszym „osiągnięciem” , zaczęły pojawiać się głosy w typie „ Nic się nie stało!”. Następnie w jednej ze stacji radiowych odbyła się audycja pod tytułem: „Czy możemy być dumni z naszych?” . Pomijam idiotyczne pytanie, które z pewnością nie było retoryczne. Proszę sobie wyobrazić, że znaczna cześć ludzi stwierdziła, że owszem, możemy być dumni, a wręcz powinniśmy. Bo stadiony, bo narodowy entuzjazm, bo drogi itp., itd. A gdzie sukces sportowy?! Nic to, myślę. Będzie olimpiada, więc tutaj sobie pofolgujemy.



  Czas mijał, a mizeria naszych sportowców stawała się coraz bardziej gorzkawa. Jedni z naszych medalowych kandydatów – siatkarze, ponieśli klęskę. I znowu niezawodni kibice siatkówki, a nawet ci, którzy na co dzień się nią nie interesują, przyszli na odsiecz naszym siatkarzom. Bo każdemu się może zdarzyć, bo chyba zapomnieliście o wcześniejszych sukcesach naszych, bo potraficie jedynie narzekać itp.,itd. 
Zabrakło jednego.Trzeźwego spojrzenia na to, że to była porażka, klapa, miazga. Nie chodzi o to, by zrównać kogoś z ziemią i wieszać na nim psy. Chodzi o to, by przyznać się do klęski, wziąć za nią odpowiedzialność, a jako społeczeństwo wymagać i nie stwarzać aury wiecznej pobłażliwości.


  By coś zmienić nie wystarczy chcieć. Musi nas uwierać obecna sytuacja, musimy czuć się z nią niekomfortowo. Jeżeli obojętniejmy na nią, to nic nie wskóramy. To podstawowy problem naszego sportu ,a piłki w szczególności.

  Gdy nie podejmujemy walki z chorobą, ta zaczyna zagarniać naszą energię dla siebie, i zamiast naszego organizmu, to ona rośnie w siłę. Zamiast rozwiązać problem w zarodku, przez profilaktykę, to pozwalamy chorobie na sianie w nas zamętu, aż w końcu padamy bez tchu. Naszego okrągłego pacjenta można jeszcze uratować. Jeszcze.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz