![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMXDN0qUdCD7aOT0aPAxeQuK7kLTs2fbN16vJbwLGWIQGJ9CHTdK75lmjIdqoy0OuvjmgJb9QLpbbsj6vIrp-2E8wkN8lSHQX_m96S-scqUHQ0Szb0z6YWHW6IS1FvgKgAeIhfPiH3Jug/s320/pi%C5%82eczka.jpg)
Mamy jesień, a początek tej pory roku
oznacza, że sezon piłkarski rozpoczął się na dobre. Futbolowa
codzienność wchłonęła już wszystkich zainteresowanych.
Piłkarze, trenerzy, działacze, kibice i dziennikarze żyją
codziennością i najbliższą przyszłością. W tym całym
codziennym zgiełku bardzo łatwo się zatracić i obudzić się z
ręką w nocniku. Przynajmniej jeśli mowa o naszej rodzimej piłce.
Tymczasem problem jak był, tak jest i prawdopodobnie będzie nadal. A tym problemem jest stan naszego piłkarskiego podwórka, a
raczej chlewiku. I powoli, niestety, zaczynamy przyzwyczajać się do
takiego stanu rzeczy. Przecież to naturalne, że w chlewie musi być
burdel.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMXDN0qUdCD7aOT0aPAxeQuK7kLTs2fbN16vJbwLGWIQGJ9CHTdK75lmjIdqoy0OuvjmgJb9QLpbbsj6vIrp-2E8wkN8lSHQX_m96S-scqUHQ0Szb0z6YWHW6IS1FvgKgAeIhfPiH3Jug/s320/pi%C5%82eczka.jpg)
Mamy jesień, a początek tej pory roku
oznacza, że sezon piłkarski rozpoczął się na dobre. Futbolowa
codzienność wchłonęła już wszystkich zainteresowanych.
Piłkarze, trenerzy, działacze, kibice i dziennikarze żyją
codziennością i najbliższą przyszłością. W tym całym
codziennym zgiełku bardzo łatwo się zatracić i obudzić się z
ręką w nocniku. Przynajmniej jeśli mowa o naszej rodzimej piłce.
Tymczasem problem jak był, tak jest i prawdopodobnie będzie nadal. A tym problemem jest stan naszego piłkarskiego podwórka, a
raczej chlewiku. I powoli, niestety, zaczynamy przyzwyczajać się do
takiego stanu rzeczy. Przecież to naturalne, że w chlewie musi być
burdel.
Brak systemowego planu BUDOWY (budowy,a
nie odbudowy, bo świadomego planu rozwoju naszego sportu narodowego
nigdy nie było, a jeżeli był, to nie został skutecznie
zrealizowany) polskiej piłki już niejednokrotnie odbił czkawką na najważniejszych imprezach.
Na naszym blogu będziemy wytrwale
podnosili tę kwestię. Będziemy wyliczali problemy polskiego
futbolu i proponowali rozwiązania. Naszym głównym celem nie będzie
jednak znalezienie złotego środka i unikalnego remedium, ale
zachęcenie do tego, by o tym problemie zaczęto w końcu szeroko
rozmawiać. W tym momencie ktoś mógłby pomyśleć, że przecież
problemy polskiego okrągłego piekiełka są na tapecie od wielu,
wielu lat i że więcej nie da się z tego wycisnąć. A już
najlepiej byłoby porzucić ten temat, bo szkoda nerwów...
Teoretycznie to prawda. Co rusz możemy przeczytać o tym na jakie
nowotwory choruje nasz kulisty pacjent. Do naszych oczu i uszu
docierają też pomysły jak te sprawy rozwiązać. Jednak jeszcze
nikt nie wywołał ogólnonarodowej dyskusji na ten temat. Brakuje
serii programów, artykułów, debat niekoniecznie telewizyjnych.
Dwadzieścia minut wystarczy na to, by
nasi politycy poderżnęli sobie gardła, ale nie jest to dostateczny
czas na poważne zajęcie się naszą stajnią Augiasza. W tym
przypadku nawet człowiek z połączeniem siły Herkulesa i sprytu
Copperfielda musiałby skapitulować. Bo człowiek, choćby był
nawet półbogiem i bożyszczem tłumów, nic nie wskóra w
pojedynkę. Potrzeba okrągłego stołu i cierpliwości, jednak tutaj
o żadnym kompromisie nie może być mowy. Wóz albo przewóz. W tej
grze remisów nie ma.
Przyjrzyjmy się samym sobie.
Odpuściliśmy sobie. I zaczynamy odpuszczać innym. Staliśmy się
obojętni, nieasertywni, bez idei i wielkich pomysłów. Rzadko kto
posiada własne zdanie, często woli, by było mu ono podane na tacy
przez media i różnej maści ekspertów. Wtapiamy się w tłum, bo
tak łatwiej żyć. Po co nam dodatkowe problemy na
głowie...
Zasadniczo można by to odnieść ogólnie do nas, jako
społeczeństwa. Lecz, by nie generalizować przyłóżmy lupę i przez
powyższe subiektywne szkiełko przyjrzyjmy się naszej piłce nożnej
lub nawet całej naszej tężyźnie fizycznej.
Ostatnimi czasy zauważyłem, że cześć
społeczeństwa krytykuje krytykę, a ludzi, którzy odważą się cokolwiek podważać wytyka się palcami i nadaje etykietki
malkontentów. Nie oparli się temu także kibice. W erze plewionego
wzdłuż i wszerz optymizmu, a wręcz naiwnego amerykańskiego
„always keep smiling”, ciężko cokolwiek krytykować, by nie
narazić się na społeczną banicję w pewnych kręgach. Trend ten
stał się dla mnie nie do zniesienia w dużej mierze dzięki EURO.
Oj, EURO to był czas kiedy ludzie nie interesujący się na co dzień
piłką, tłumnie zasiedli przed telewizorami, czy odziani od stóp
do głów w narodowe barwy ruszyli do stref kibica. I wszystko w
porządku, jest to całkowicie zrozumiałe. Problem zaczął się po
tym, jak nasza kadra znowu wtopiła.
Wśród nielicznych głosów
niezadowolenia i załamania naszym „osiągnięciem” , zaczęły
pojawiać się głosy w typie „ Nic się nie stało!”. Następnie
w jednej ze stacji radiowych odbyła się audycja pod tytułem: „Czy
możemy być dumni z naszych?” . Pomijam idiotyczne pytanie, które
z pewnością nie było retoryczne. Proszę sobie wyobrazić, że
znaczna cześć ludzi stwierdziła, że owszem, możemy być dumni, a
wręcz powinniśmy. Bo stadiony, bo narodowy entuzjazm, bo drogi
itp., itd. A gdzie sukces sportowy?! Nic to, myślę. Będzie
olimpiada, więc tutaj sobie pofolgujemy.
Czas mijał, a mizeria naszych
sportowców stawała się coraz bardziej gorzkawa. Jedni z naszych
medalowych kandydatów – siatkarze, ponieśli klęskę. I znowu
niezawodni kibice siatkówki, a nawet ci, którzy na co dzień się
nią nie interesują, przyszli na odsiecz naszym siatkarzom. Bo
każdemu się może zdarzyć, bo chyba zapomnieliście o
wcześniejszych sukcesach naszych, bo potraficie jedynie narzekać
itp.,itd.
Zabrakło jednego.Trzeźwego spojrzenia na to, że to
była porażka, klapa, miazga. Nie chodzi o to, by zrównać kogoś z
ziemią i wieszać na nim psy. Chodzi o to, by przyznać się do
klęski, wziąć za nią odpowiedzialność, a jako społeczeństwo
wymagać i nie stwarzać aury wiecznej pobłażliwości.
By coś zmienić nie wystarczy chcieć.
Musi nas uwierać obecna sytuacja, musimy czuć się z nią
niekomfortowo. Jeżeli obojętniejmy na nią, to nic nie wskóramy.
To podstawowy problem naszego sportu ,a piłki w szczególności.
Gdy nie podejmujemy walki z chorobą, ta zaczyna zagarniać
naszą energię dla siebie, i zamiast naszego organizmu, to ona rośnie
w siłę. Zamiast rozwiązać problem w zarodku, przez profilaktykę,
to pozwalamy chorobie na sianie w nas zamętu, aż w końcu padamy
bez tchu. Naszego okrągłego pacjenta można jeszcze uratować.
Jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz